Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Trakt kolejowy
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Trakt kolejowy
Przez Dolinę Godryka przebiega trakt kolejowy, który pokonywany jest przez Hogwart's Express, pociąg dowożący uczniów do Hogwartu. Jeśli wierzyć mieszkańcom Doliny, dźwięk nadjeżdżającego pociągu słychać jednakże nie tylko dwa razy do roku - nikt jednak nie wie, po co, ani dokąd, Express przejeżdża przez ten obszar.
Sam trakt wygląda staro, niepozornie, jest to jednak najprawdopodobniej iluzja, która ma go uczynić nieatrakcyjnym dla mugoli.
Sam trakt wygląda staro, niepozornie, jest to jednak najprawdopodobniej iluzja, która ma go uczynić nieatrakcyjnym dla mugoli.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 05.10.19 21:31, w całości zmieniany 2 razy
Chłód zaciskał się wokół dłoni tylko przez chwilę. Wnętrze palców było rozgrzane bijąca od mocy zaklęcia ciepłem. Skamander wzmocnił uchwyt, nie opuszczając niżej, nawet, gdy magia zakuła w kajdany nieznajomą, a jej własna różdżka znalazła się poza zasięgiem wyciągniętych palców.
Nachylił się najpierw, by odnaleźć brzeg peleryny niewidki. odsłonięte nogi dawały mu właściwy pogląd, gdzie znajdował się magiczny materiał, po czym szarpnięciem, ściągnął go z kobiety. Ani nie pytając o zgodę, ani też nie bacząc na protesty. W kolejnym podejściu, wciąż nie pozostawiając różdżki opuszczonej, odnalazł kopniętą wcześniej różdżkę, by schować ją bezpiecznie do własnej kieszeni. Mogła mu co nieco powiedzieć o właścicielce, której zdecydował się w końcu przyjrzeć. Nim jednak to nastąpiło, doświadczył czegoś, czego nie do końca rozumiał.
Odetchnął cicho przez nos, rozchylając usta dopiero, gdy usłyszał płynące twardo słowa - Tu się mylisz- zdążył pomyśleć, ale wyrazy nie popłynęły przez usta. Obecność, którą obok się poczuł, przypominała chłodny powiew przenikający nie skórę, a coś wewnątrz piersi. Nienazwane i umykające umysłowi, nie dając żadnej, jasnej odpowiedzi. Nie poruszył się, wstrzymał oddech i tylko w ciemnych ślepiach mignęła iskra, która mogła zdradzić coś więcej. Na karku poczuł mrowienie i chociaż nie było w tym zrozumienia, odwrócił głowę, szukając źródła, które wywołało tak wiele wrażeń. Wiedział, ze zdołałby dostrzec coś więcej, gdyby tylko kolejny, okrywający się czarodziej starał się wyprowadzić go w pole. A jednak, w powietrzu nie pozostało nic poza... ulotnym i wciąż wyraźnie wyczuwalnym wrażeniem.
Czy czuł tuz przy uchu ciepły oddech? Czy lekki, kobiecy głos był ułuda rzucana na jego umysł? A mimo to, nie poruszył się więcej, chłonąc dziwne wrażenia i chwytając cichy głos, nim zniknął, niby mgiełka jego własnego oddechu. Nieznajoma, którą rozbroił, nie wyglądała, by spodziewała się ...kogokolwiek więcej. Czy kłamała? - Już powiedziałaś - odetchnął, wypuszczając skumulowane powietrze, zatrzymując wzrok w końcu na kobiecym obliczu?* - Wiem, że nie nazywasz się Mary Ross i wiem, ze dla kogoś pracujesz - zaczął, podchodząc bliżej, spojrzeniem wiercąc nieznajomą. Obszedł ją, tym razem sięgając po upuszczoną wcześniej torbę - I wiem... - zaczął, tylko przez sekundę obracając w myśli słowa, które usłyszał. czemu wierciły myśli, nie pozwalając by o nich zapomniał? - ... o eliksirze senności - wlał w słowa tyle twardej nuty, ile na standardowych przesłuchaniach - I jeśli nie zaczniesz o nim mówić, zabiorę cię w mniej przyjemne miejsce - zakończył już ciszej, patrząc prosto w oczy, bacząc jednak na ewentualne próby wyrwania.
Był pewien, że za chwilę wezwie służby, ale wciąż potrzebował odpowiedzi.
* oczywiście, jeśli udało się zerwać pelerynę
Nachylił się najpierw, by odnaleźć brzeg peleryny niewidki. odsłonięte nogi dawały mu właściwy pogląd, gdzie znajdował się magiczny materiał, po czym szarpnięciem, ściągnął go z kobiety. Ani nie pytając o zgodę, ani też nie bacząc na protesty. W kolejnym podejściu, wciąż nie pozostawiając różdżki opuszczonej, odnalazł kopniętą wcześniej różdżkę, by schować ją bezpiecznie do własnej kieszeni. Mogła mu co nieco powiedzieć o właścicielce, której zdecydował się w końcu przyjrzeć. Nim jednak to nastąpiło, doświadczył czegoś, czego nie do końca rozumiał.
Odetchnął cicho przez nos, rozchylając usta dopiero, gdy usłyszał płynące twardo słowa - Tu się mylisz- zdążył pomyśleć, ale wyrazy nie popłynęły przez usta. Obecność, którą obok się poczuł, przypominała chłodny powiew przenikający nie skórę, a coś wewnątrz piersi. Nienazwane i umykające umysłowi, nie dając żadnej, jasnej odpowiedzi. Nie poruszył się, wstrzymał oddech i tylko w ciemnych ślepiach mignęła iskra, która mogła zdradzić coś więcej. Na karku poczuł mrowienie i chociaż nie było w tym zrozumienia, odwrócił głowę, szukając źródła, które wywołało tak wiele wrażeń. Wiedział, ze zdołałby dostrzec coś więcej, gdyby tylko kolejny, okrywający się czarodziej starał się wyprowadzić go w pole. A jednak, w powietrzu nie pozostało nic poza... ulotnym i wciąż wyraźnie wyczuwalnym wrażeniem.
Czy czuł tuz przy uchu ciepły oddech? Czy lekki, kobiecy głos był ułuda rzucana na jego umysł? A mimo to, nie poruszył się więcej, chłonąc dziwne wrażenia i chwytając cichy głos, nim zniknął, niby mgiełka jego własnego oddechu. Nieznajoma, którą rozbroił, nie wyglądała, by spodziewała się ...kogokolwiek więcej. Czy kłamała? - Już powiedziałaś - odetchnął, wypuszczając skumulowane powietrze, zatrzymując wzrok w końcu na kobiecym obliczu?* - Wiem, że nie nazywasz się Mary Ross i wiem, ze dla kogoś pracujesz - zaczął, podchodząc bliżej, spojrzeniem wiercąc nieznajomą. Obszedł ją, tym razem sięgając po upuszczoną wcześniej torbę - I wiem... - zaczął, tylko przez sekundę obracając w myśli słowa, które usłyszał. czemu wierciły myśli, nie pozwalając by o nich zapomniał? - ... o eliksirze senności - wlał w słowa tyle twardej nuty, ile na standardowych przesłuchaniach - I jeśli nie zaczniesz o nim mówić, zabiorę cię w mniej przyjemne miejsce - zakończył już ciszej, patrząc prosto w oczy, bacząc jednak na ewentualne próby wyrwania.
Był pewien, że za chwilę wezwie służby, ale wciąż potrzebował odpowiedzi.
* oczywiście, jeśli udało się zerwać pelerynę
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Joe właśnie po to był... żeby dodawać energii innym, rozbawiać i rozpraszać nieprzyjemne myśli i troski. Kto wie? Może to on był po prostu tajną bronią przeciwko chandrunom?
Uśmiechnął się na słowa Susie. Z jednej strony była taką drobną, niewinną panienką, którą można by z łatwością wziąć jeszcze za dziecko (nie tylko z wyglądu, ale z usposobienia), a z drugiej strony... potrafiła powiedzieć coś w taki sposób, że przypominała mu... waleczną mysz? Taką z bajki, którą znał z dzieciństwa - mysz, która nie wahała się chwycić za szpadę, kiedy trzeba było. Co ciekawe już dawno zapomniał o tej bajce... a Stokrotka w jednej chwili mu o niej przypomniała.
- W to nie wątpię - odpowiedział z absolutną pewnością w głosie. Nie musiał się absolutnie martwić chandrunami, bo nawet jeśli jakieś się do niego przypałętają, to Susie znajdzie sposób, żeby je od niego odgonić.
- Nie martw się tym - odpowiedział szybko, kiedy dziewczę zwierzyło się, że boi się o ptaszynę, która może się spłoszyć w towarzystwie całej masy czarodziejów. - W stadninie, w której pracowałem, był taki bardzo bojaźliwy koń. Trzeba było być przy nim odważnym, nieustraszonym za dwoje. Wtedy sam nabierał odwagi. Myślę, że przy Dagazie wystarczy jak będziesz spokojna... on podchwyci ten twój spokój, zobaczysz - zapewnił pogodnie jak na wiecznego optymistę przystało.
Przepchali się przez tłum, Joe zdążył się jeszcze uśmiechnąć, kiedy Stokrotka znienacka zauważyła, że memortek pasuje mu do ubrań (mówiłem, że nic nie jest przypadkowe - szepnął jej tajemniczo do ucha), a potem zaczęło się gadanie prowadzącego. Wright standardowo wyłączył się gdzieś przy podziękowaniach (jak można wplatać podziękowania przed samym finałem?!) i zaczął się rozglądać po zebranych. I tak zauważył Flo i swoją siostrę i... przemoczonego ojca Jackie...! Ocknął się dopiero na "czas start" i Joe momentalnie ruszył z kopyta do ich skrzyni, którą odszukał wzrokiem w międzyczasie.
Wieko skrzyni otworzyło się, kiedy przekręcili wszystkie trzy klucze... i Joe uśmiechnął się szeroko na widok butelek z alkoholem. No! Taką nagrodę to rozumiał! Ale mniejsza o to, bo już złapał za lusterko z wygrawerowaną zagadką. Przeczytał ją parę razy, bo na początku wcale nie nasuwała mu się odpowiedź. To znaczy nasuwała: ZĘBY. I już miał to powiedzieć, kiedy Stokrotka go uprzedziła.
- Ach, no tak...! To na pewno to! - podchwycił jej odpowiedź o wspomnieniach. Zęby też by pasowały, gdyby nie jedno słowo zagadki "zbierasz". Kto by "zbierał" zęby? Chyba, że z podłogi hehehe, przemknęło mu przez myśl, ale może to i lepiej, że nie powiedział tego na głos. Zamiast tego tylko zerknął obok na Just, która najwyraźniej też już znała odpowiedź na zagadkę.
Uśmiechnął się na słowa Susie. Z jednej strony była taką drobną, niewinną panienką, którą można by z łatwością wziąć jeszcze za dziecko (nie tylko z wyglądu, ale z usposobienia), a z drugiej strony... potrafiła powiedzieć coś w taki sposób, że przypominała mu... waleczną mysz? Taką z bajki, którą znał z dzieciństwa - mysz, która nie wahała się chwycić za szpadę, kiedy trzeba było. Co ciekawe już dawno zapomniał o tej bajce... a Stokrotka w jednej chwili mu o niej przypomniała.
- W to nie wątpię - odpowiedział z absolutną pewnością w głosie. Nie musiał się absolutnie martwić chandrunami, bo nawet jeśli jakieś się do niego przypałętają, to Susie znajdzie sposób, żeby je od niego odgonić.
- Nie martw się tym - odpowiedział szybko, kiedy dziewczę zwierzyło się, że boi się o ptaszynę, która może się spłoszyć w towarzystwie całej masy czarodziejów. - W stadninie, w której pracowałem, był taki bardzo bojaźliwy koń. Trzeba było być przy nim odważnym, nieustraszonym za dwoje. Wtedy sam nabierał odwagi. Myślę, że przy Dagazie wystarczy jak będziesz spokojna... on podchwyci ten twój spokój, zobaczysz - zapewnił pogodnie jak na wiecznego optymistę przystało.
Przepchali się przez tłum, Joe zdążył się jeszcze uśmiechnąć, kiedy Stokrotka znienacka zauważyła, że memortek pasuje mu do ubrań (mówiłem, że nic nie jest przypadkowe - szepnął jej tajemniczo do ucha), a potem zaczęło się gadanie prowadzącego. Wright standardowo wyłączył się gdzieś przy podziękowaniach (jak można wplatać podziękowania przed samym finałem?!) i zaczął się rozglądać po zebranych. I tak zauważył Flo i swoją siostrę i... przemoczonego ojca Jackie...! Ocknął się dopiero na "czas start" i Joe momentalnie ruszył z kopyta do ich skrzyni, którą odszukał wzrokiem w międzyczasie.
Wieko skrzyni otworzyło się, kiedy przekręcili wszystkie trzy klucze... i Joe uśmiechnął się szeroko na widok butelek z alkoholem. No! Taką nagrodę to rozumiał! Ale mniejsza o to, bo już złapał za lusterko z wygrawerowaną zagadką. Przeczytał ją parę razy, bo na początku wcale nie nasuwała mu się odpowiedź. To znaczy nasuwała: ZĘBY. I już miał to powiedzieć, kiedy Stokrotka go uprzedziła.
- Ach, no tak...! To na pewno to! - podchwycił jej odpowiedź o wspomnieniach. Zęby też by pasowały, gdyby nie jedno słowo zagadki "zbierasz". Kto by "zbierał" zęby? Chyba, że z podłogi hehehe, przemknęło mu przez myśl, ale może to i lepiej, że nie powiedział tego na głos. Zamiast tego tylko zerknął obok na Just, która najwyraźniej też już znała odpowiedź na zagadkę.
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiązka światła przecięła powietrze, rozkwitając ponad ich głowami; miała być drogowskazem - wskazać aurorowi, w którym miejscu się znajdowali, gdyby w leśnych meandrach zdążył się pogubić gdzieś w ferworze pościgu. Emanowała łuną spokoju, choć stanu tego próżno się było doszukać w samym Keacie, zerkającym niepewnie na drżącego z zimna schwytanego, którego jedyną udowodnioną przewiną było na ten moment kłamstwo z nieznanych pobudek i skrywanie swej tożsamości.
Czy to wystarczająco, żeby zabawili się w dwuosobowy sąd?
Nie zdążył odpowiedzieć sobie w myślach na to pytanie; dźwięk skrzypiącego śniegu zwiastował czyjeś nadejście.
Światło zwabiło kogoś zupełnie innego. Za zagubioną dwójką niedoszłych poszukiwaczy skarbów ruszył kolejny pościg. - Chyba nie będzie już to konieczne - rzucił półgębkiem w stronę Gwen, gdy trójka osób w jednoznacznie kojarzących się szatach pojawiła się w zasięgu ich wzroku.
Gorączkową propozycję mężczyzny przyjął z niejaką ulgą - nawet jeśli nikt im w to nie uwierzy, roszada zdrowego rozsądku była jednak uzasadniona; gdyby nie miał czegoś poważnego na sumieniu, nie pertraktowałby z nimi.
Jak tonący chwytający się różdżki próbował podjąć negocjacje, żeby nie trafić w ręce policji. Ale Burroughs ma ograniczone zaufanie do samego siebie, w owej skali trudno więc dostrzec, gdzie dokładnie plasują się tego typu podejrzane jednostki (nisko). Nie wierzył w to, że uda im się zmusić schwytanego do powiedzenia czegoś, co będzie prawdą. A sprzedawać kłamstwa sam potrafi, innych mu nie potrzeba.
Intuicyjnie odgadł, że Gwen będzie tego samego zdania - że nie da się złowić w diabelskie sidła pustej obietnicy; kiedy więc chwilę później padły pierwsze pytania, przeczuwając, że może się to skończyć jeszcze większym nieporozumieniem, zrobił pierwszy krok, by jakoś to wyjaśnić. - Tak - odparł wylewnie, potwierdzając, że są tą dwójką z poszukiwań. Nie był jednak w stanie wydusić z siebie niczego więcej - poczuł się osaczony przez trójkę policjantów, których twarzy nie miał jeszcze co prawda nieprzyjemności poznać, ale niejednokrotnie styczność z funkcjonariuszami tożsama była z szeroko pojętymi kłopotami.
Oni chyba plasowali się na najniższym miejscu we wspomnianym już rankingu.
Przeniósł ciężar spojrzenia - i jednocześnie odpowiedzialności - na Gwen, to ona z ich dwójki miała większe szanse na przedstawienie tego galimatiasu zdarzeń w na tyle sensowny sposób, żeby nie oberwało im się rykoszetem za dobre chęci.
Czy to wystarczająco, żeby zabawili się w dwuosobowy sąd?
Nie zdążył odpowiedzieć sobie w myślach na to pytanie; dźwięk skrzypiącego śniegu zwiastował czyjeś nadejście.
Światło zwabiło kogoś zupełnie innego. Za zagubioną dwójką niedoszłych poszukiwaczy skarbów ruszył kolejny pościg. - Chyba nie będzie już to konieczne - rzucił półgębkiem w stronę Gwen, gdy trójka osób w jednoznacznie kojarzących się szatach pojawiła się w zasięgu ich wzroku.
Gorączkową propozycję mężczyzny przyjął z niejaką ulgą - nawet jeśli nikt im w to nie uwierzy, roszada zdrowego rozsądku była jednak uzasadniona; gdyby nie miał czegoś poważnego na sumieniu, nie pertraktowałby z nimi.
Jak tonący chwytający się różdżki próbował podjąć negocjacje, żeby nie trafić w ręce policji. Ale Burroughs ma ograniczone zaufanie do samego siebie, w owej skali trudno więc dostrzec, gdzie dokładnie plasują się tego typu podejrzane jednostki (nisko). Nie wierzył w to, że uda im się zmusić schwytanego do powiedzenia czegoś, co będzie prawdą. A sprzedawać kłamstwa sam potrafi, innych mu nie potrzeba.
Intuicyjnie odgadł, że Gwen będzie tego samego zdania - że nie da się złowić w diabelskie sidła pustej obietnicy; kiedy więc chwilę później padły pierwsze pytania, przeczuwając, że może się to skończyć jeszcze większym nieporozumieniem, zrobił pierwszy krok, by jakoś to wyjaśnić. - Tak - odparł wylewnie, potwierdzając, że są tą dwójką z poszukiwań. Nie był jednak w stanie wydusić z siebie niczego więcej - poczuł się osaczony przez trójkę policjantów, których twarzy nie miał jeszcze co prawda nieprzyjemności poznać, ale niejednokrotnie styczność z funkcjonariuszami tożsama była z szeroko pojętymi kłopotami.
Oni chyba plasowali się na najniższym miejscu we wspomnianym już rankingu.
Przeniósł ciężar spojrzenia - i jednocześnie odpowiedzialności - na Gwen, to ona z ich dwójki miała większe szanse na przedstawienie tego galimatiasu zdarzeń w na tyle sensowny sposób, żeby nie oberwało im się rykoszetem za dobre chęci.
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gwen zerknęła z góry na czołgającego się mężczyznę, a w jej oczach błysnęło obrzydzenie. Cofnęła się, gdy nieznajomy dotknął swoimi łapskami jej nowego stroju. Nie chciała go pochopnie oceniać, nie chciała być tą złą, ale wszystko w tym człowieku odrzucało rudowłosą czarownicę. Nie chciała mieć z nim nic wspólnego i z chwili na chwilę to wrażenie potęgowało się coraz bardziej.
– Auror kazał pana pilnować – powtórzyła niczym mantrę.
Magiczna policja. To prawie jak aurorzy, prawda? Tylko tak… nie do końca. Ale jak aurorzy. Szukali ich, wiedzieli, że mieli być uczestnikami zabawy i przypadkiem na nich nie dotarli. Mieli więc informacje przekazane przez organizatora i Gwen nie miała powodu, aby im nie wierzyć.
Zerknęła na Keata, który tylko przytaknął. Sama musiała więc przejąć inicjatywę.
– Jak szliśmy… – zaczęła, próbując zebrać myśli. – Jak szliśmy to zauważaliśmy, że ktoś ucieka przez las w pelerynie niewidce. Wydało się to mi… nam… podejrzane – spojrzała pytająco w stronę Keata. Mogła tak mówić? – i dlatego ruszyliśmy za krokami. W międzyczasie dołączył do nas jakiś ciemnowłosy mężczyzna, mówił, że jest aurorem… i okazało się, że są tu dwie takie osoby. Nie chciały się zatrzymać, to było podejrzane – mówiła, mając nadzieję, że jest w tym choć trochę ładu i składu. Dziewczyna trzęsła się z zimna. – Udało nam się go zatrzymać czarami, druga osoba uciekła dalej. Ten auror… on za nią pobiegł. Kazał nam tego pana pilnować. Nie chce nam nic powiedzieć i przed chwilą obiecywał, że jeśli go wypuścimy, wszystko nam powie.
Gwen przeszło przez myśl, że w szkole po takiej gadce mogłaby zostać uznana za pierwszorzędnego kapusia. Ale cóż, nie byli w szkole, a nieznajomy naprawdę mógł stanowić zagrożenie.
– Z… zimno tu trochę – dodała po chwili. – Zabawa jeszcze trwa? – dopytała z odrobiną nadziei w głosie. Wprawdzie po tej przygodzie chodzenie po mrozie było jej raczej nie w smak, ale czuła się winna, że przez nią Keata ominęło coś, po co do namiotu bądź co bądź przyszedł.
– Auror kazał pana pilnować – powtórzyła niczym mantrę.
Magiczna policja. To prawie jak aurorzy, prawda? Tylko tak… nie do końca. Ale jak aurorzy. Szukali ich, wiedzieli, że mieli być uczestnikami zabawy i przypadkiem na nich nie dotarli. Mieli więc informacje przekazane przez organizatora i Gwen nie miała powodu, aby im nie wierzyć.
Zerknęła na Keata, który tylko przytaknął. Sama musiała więc przejąć inicjatywę.
– Jak szliśmy… – zaczęła, próbując zebrać myśli. – Jak szliśmy to zauważaliśmy, że ktoś ucieka przez las w pelerynie niewidce. Wydało się to mi… nam… podejrzane – spojrzała pytająco w stronę Keata. Mogła tak mówić? – i dlatego ruszyliśmy za krokami. W międzyczasie dołączył do nas jakiś ciemnowłosy mężczyzna, mówił, że jest aurorem… i okazało się, że są tu dwie takie osoby. Nie chciały się zatrzymać, to było podejrzane – mówiła, mając nadzieję, że jest w tym choć trochę ładu i składu. Dziewczyna trzęsła się z zimna. – Udało nam się go zatrzymać czarami, druga osoba uciekła dalej. Ten auror… on za nią pobiegł. Kazał nam tego pana pilnować. Nie chce nam nic powiedzieć i przed chwilą obiecywał, że jeśli go wypuścimy, wszystko nam powie.
Gwen przeszło przez myśl, że w szkole po takiej gadce mogłaby zostać uznana za pierwszorzędnego kapusia. Ale cóż, nie byli w szkole, a nieznajomy naprawdę mógł stanowić zagrożenie.
– Z… zimno tu trochę – dodała po chwili. – Zabawa jeszcze trwa? – dopytała z odrobiną nadziei w głosie. Wprawdzie po tej przygodzie chodzenie po mrozie było jej raczej nie w smak, ale czuła się winna, że przez nią Keata ominęło coś, po co do namiotu bądź co bądź przyszedł.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
W środku namiotu było całkiem ciepło, choćby przez wzgląd na zgromadzone w środku osoby, ale i rozłożona konstrukcja chroniła od powiewów wiatru i mrozu. Było wystarczająco ciepło, aby Kieran był w stanie cierpliwie wysłuchać mężczyzny, który omawiał szczegóły przebytych już zmagań. Cóż, wcale nie doprowadzili z Figg lodowiska do tak wielkiej ruiny, ale rzeczywiście potrzeba będzie serii Caeruleusio, aby lodowa powierzchnia znów stała się wystarczająco solidna, bo najważniejsze było bezpieczeństwo uczestników wyścigu łyżwiarskiego. Dzięki magii szybko będzie można uporać się z tym problemem.
Po usłyszeniu wytycznych zbliżył się do stołu, przy którym mógł odnaleźć kufer z numerem sześć, jaki został przypisany dwuosobowej drużynie, w której się znalazł z Figg. Zerknął jeszcze na czarownicę, nim umieścił dwa klucze w zamkach, jakby szukając u niej aprobaty. Brak jednego nie okazał się wielką przeszkodą, mechanizm odblokował się i dzięki temu po podniesieniu wieka Rineheart ujrzał nagrodę, jaka na nich czekała. Dwie butelki dobrego trunku i kosz ze słodkościami miały stanowić wystarczający upominek dla tych, którzy się starali, choć pełnego sukcesu nie osiągnęli. Trochę żałował tego, że nie było mu dane brać udziału w dalszych zmaganiach, ale i tak było całkiem ciekawie, choć niewątpliwie nabawi się jakiegoś choróbska po kąpieli w lodowatej wodzie. Chwycił za jedną z butelek i wcisnął ją do sporej kieszeni płaszcza.
– Reszta jest twoja – oświadczył przyjaźnie, nie będąc jednak w stanie wykrzesać z siebie uśmiechu, gdy wciąż pozostawał nieco zziębnięty. – Radzę się szybko teleportować do domu i przebrać – polecił jeszcze swojej towarzyszce takie rozwiązanie, do którego sam zamierzał się dostosować. – Dzięki za wspólne starania – rzekł na odchodne, po czym opuścił namiot, podczas tej krótkiej drogi odnajdując spojrzeniem Moss. Jakoś poczuł się usatysfakcjonowany tym, że i jej drużyna zdobyła wyłącznie dwa klucze. Czy to nie ten czarodziej, co biegł z nią na rękach, wykrzykiwał, że pokonają wszystkich? Jednak jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie. Chciał z nią porozmawiać, ale obiecał sobie, że złapie ją później, gdy już powróci w suchym odzieniu. Kilka metrów od namiotu teleportował się prosto do domu.
| z tematu, dziękuję MG za zabawę
Po usłyszeniu wytycznych zbliżył się do stołu, przy którym mógł odnaleźć kufer z numerem sześć, jaki został przypisany dwuosobowej drużynie, w której się znalazł z Figg. Zerknął jeszcze na czarownicę, nim umieścił dwa klucze w zamkach, jakby szukając u niej aprobaty. Brak jednego nie okazał się wielką przeszkodą, mechanizm odblokował się i dzięki temu po podniesieniu wieka Rineheart ujrzał nagrodę, jaka na nich czekała. Dwie butelki dobrego trunku i kosz ze słodkościami miały stanowić wystarczający upominek dla tych, którzy się starali, choć pełnego sukcesu nie osiągnęli. Trochę żałował tego, że nie było mu dane brać udziału w dalszych zmaganiach, ale i tak było całkiem ciekawie, choć niewątpliwie nabawi się jakiegoś choróbska po kąpieli w lodowatej wodzie. Chwycił za jedną z butelek i wcisnął ją do sporej kieszeni płaszcza.
– Reszta jest twoja – oświadczył przyjaźnie, nie będąc jednak w stanie wykrzesać z siebie uśmiechu, gdy wciąż pozostawał nieco zziębnięty. – Radzę się szybko teleportować do domu i przebrać – polecił jeszcze swojej towarzyszce takie rozwiązanie, do którego sam zamierzał się dostosować. – Dzięki za wspólne starania – rzekł na odchodne, po czym opuścił namiot, podczas tej krótkiej drogi odnajdując spojrzeniem Moss. Jakoś poczuł się usatysfakcjonowany tym, że i jej drużyna zdobyła wyłącznie dwa klucze. Czy to nie ten czarodziej, co biegł z nią na rękach, wykrzykiwał, że pokonają wszystkich? Jednak jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie. Chciał z nią porozmawiać, ale obiecał sobie, że złapie ją później, gdy już powróci w suchym odzieniu. Kilka metrów od namiotu teleportował się prosto do domu.
| z tematu, dziękuję MG za zabawę
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Oczywiście, że się ucieszył z pochwały prowadzącego zabawę. Co prawda wcale nie miał ochoty czekać na tłumaczenia, wolałby wiedzieć wszystko już teraz zaraz natychmiast ale nie miał większego wyboru. Gdy tylko czarodziej wspomniał o skrzyniach Heath szybko znalazł tę należącą do ich drużyny nawet nie spojrzał na poczęstunek na stoliku tylko od razu zabrał się za otwieranie zamków. Sam oczywiście co oznaczało, że zejdzie im trochę dłużej niż gdyby za to zabrali się dorośli. No ale hej, przecież nie odda nikomu najlepszej zabawy. Po krótkiej walce udało mu się wetknąć wszystkie trzy klucze do odpowiednich otworów i udało mu się je przekręcić, aż w końcu jego oczom ukazała się zawartość. Butelki z „piciem dla dorosłych” całkowicie zignorował, za to oczy mu się zaświeciły widząc koszyk ze słodyczami. -O rany! Możemy je wszystkie zjeść? Zaklepuję musy świstusy- zastrzegł od razu, ale nie zabrał się za rozparcelowywanie koszyka, bo w skrzyni znalazł jeszcze dwie rzeczy. Woreczek z łańcuszkami, które same przyczepiły się do kluczyków i lusterko. Przez moment przyglądał się łańcuszkom, były całkiem fajne! Może w końcu znalazłby tę kartę z czekoladowych żab, którą zgubił? Nie była jakaś super, ale nie miał takiej drugiej. Zostawił jednak łańcuszki w spokoju, bo najbardziej intrygujące w tym momencie było przydymione lusterko.
-Co jest tutaj napisane?- Heath potrafił jako tako czytać, ale migotające wersy nieco utrudniały mu zadanie odcyfrowania treści. Wcale wiele sytuacja się nie zmieniła, gdy któryś z dorosłych przeczytał treść zagadki na głos. -Zupełnie nic nie rozumiem…- westchnął ciężko. Dopiero by się wszyscy zdziwili, gdyby mały Macmillan wypalił od razu z dobrą odpowiedzią. -Ciocia… wiesz o co chodzi? Jak to można tak mieć dużo i nie mieć dużo czegoś? - kompletnie nie wiedział o co chodziło, ale może to też była jakaś taka zagadka dla dorosłych? Oby Flo albo Coin znali odpowiedź. Chociaż młody lord był całkowicie usatysfakcjonowany koszem słodyczy. To był konkret.
-Co jest tutaj napisane?- Heath potrafił jako tako czytać, ale migotające wersy nieco utrudniały mu zadanie odcyfrowania treści. Wcale wiele sytuacja się nie zmieniła, gdy któryś z dorosłych przeczytał treść zagadki na głos. -Zupełnie nic nie rozumiem…- westchnął ciężko. Dopiero by się wszyscy zdziwili, gdyby mały Macmillan wypalił od razu z dobrą odpowiedzią. -Ciocia… wiesz o co chodzi? Jak to można tak mieć dużo i nie mieć dużo czegoś? - kompletnie nie wiedział o co chodziło, ale może to też była jakaś taka zagadka dla dorosłych? Oby Flo albo Coin znali odpowiedź. Chociaż młody lord był całkowicie usatysfakcjonowany koszem słodyczy. To był konkret.
Odwróciła spojrzenie od śpiącego niuchacza i popatrzyła z rozbawieniem na Matta. – Nie ty, Bott, mówiłam do niuchacza – parsknęła, zaczepiając dłonią jego okrycie. – Ale jeśli chcesz się poprawić… – mówiła z lekkim zamyśleniem, pozostawiając między nimi chmurę niedopowiedzenia. Pamiętała, że nie przyszedł na sylwestra sam, że pewne sprawy dawno zostały zamknięte, a mimo to jakoś nie umiała się powstrzymać od tego czarowania. – Bardzo dobrze, skrzynia jest nasza – zakomunikowała, odstępując od niego na krok. Pod namiotem gromadzili się tłumnie uczestnicy zabawy, w dłoniach niektórych widziała komplet kluczy. Westchnęła cicho z pewnym zawodem, ale potem przemówił organizator i tak oczy i uszy wszystkich skierowały się ku niemu. Słuchała go trochę od niechcenia. Jej większą uwagę uzyskała dopiero ta wzmianka o otwieraniu skrzynek. To jasne, przeliczyli się, wierząc, że dodatkowy bonus nie będzie przysługiwał tym z kompletem wskazówek. Wciąż jednak czekała na nich tajemnicza zawartość, a Phils nie chciała już dłużej czekać. Krok w kierunku stolików ze skrzyniami zrobiła jeszcze przed ostatecznym sygnałem do startu.
– Wciąż masz wprawne dłonie? – zapytała, dotykając tajemniczej skrzyni z ich skarbem. Pogładziła ją lekko, prawie czule, jakby spodziewała się tam odnaleźć sznur pereł i sztabkę złota. No nie, aż tak naiwna nie była, ale może chociaż głodni stąd nie wyjdą? Dwa klucze znalazły się w… zamku, a później sekretne wieko odsłoniło swoją niespodziankę. Phils natychmiast zajrzała do środka. – No, całkiem fajnie! Łap połowę. Choć myślę, że zasłużyłeś na więcej… – stwierdziła słusznie, przegrzebując zawartość pudła. W tym czasie reszta zmagała się z zadaniem dla zwycięzców. Podobało jej się to, ta cała zabawa z poszukiwaniami. Nie mogła się popisać, ale przynajmniej znów obydwoje przypomnieli sobie, jak to jest działać razem. Wyjęła butelkę pitnego miodu. – O Merlinie, nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam go w ustach! – rzuciła z entuzjazmem, spoglądając na zdobną etykietę. Gdy jednak wypatrzyła błyskotkę, natychmiast porzuciła buteleczkę. Przymierzyła bransoletkę. Całkiem niezła, pasowała do dzisiejszego wizerunku. Nie do końca wiedziała, czy faktycznie takie jest jej przeznaczenie, ale nie potrzebowała się nad tym rozwodzić.
– Dzięki, Matthew. Dobrze było znów móc być zespołem – powiedziała miękko, spoglądając na niego z zadowoleniem. – Na mnie już pora, idę szukać tancerza, który nie pozwoli mi usiąść aż do rana… – stwierdziła, ściskając go na pożegnanie. – W razie czego wiesz, jak mnie znaleźć – Puściła mu oczko, zgarnęła swoje skarby i popędziła w kierunku wyjścia z namiotu. Tak naprawdę to nie miała planu, ale wiedziała, że coś wykombinuje. Wciąż gdzieś tu był Bojczuk i… Zerknęła na Keata, z którym przebywała od początku imprezy. On też pewnie miał jakieś swoje sprawy. A może zaraz znów przetną się ich drogi?
zt
– Wciąż masz wprawne dłonie? – zapytała, dotykając tajemniczej skrzyni z ich skarbem. Pogładziła ją lekko, prawie czule, jakby spodziewała się tam odnaleźć sznur pereł i sztabkę złota. No nie, aż tak naiwna nie była, ale może chociaż głodni stąd nie wyjdą? Dwa klucze znalazły się w… zamku, a później sekretne wieko odsłoniło swoją niespodziankę. Phils natychmiast zajrzała do środka. – No, całkiem fajnie! Łap połowę. Choć myślę, że zasłużyłeś na więcej… – stwierdziła słusznie, przegrzebując zawartość pudła. W tym czasie reszta zmagała się z zadaniem dla zwycięzców. Podobało jej się to, ta cała zabawa z poszukiwaniami. Nie mogła się popisać, ale przynajmniej znów obydwoje przypomnieli sobie, jak to jest działać razem. Wyjęła butelkę pitnego miodu. – O Merlinie, nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam go w ustach! – rzuciła z entuzjazmem, spoglądając na zdobną etykietę. Gdy jednak wypatrzyła błyskotkę, natychmiast porzuciła buteleczkę. Przymierzyła bransoletkę. Całkiem niezła, pasowała do dzisiejszego wizerunku. Nie do końca wiedziała, czy faktycznie takie jest jej przeznaczenie, ale nie potrzebowała się nad tym rozwodzić.
– Dzięki, Matthew. Dobrze było znów móc być zespołem – powiedziała miękko, spoglądając na niego z zadowoleniem. – Na mnie już pora, idę szukać tancerza, który nie pozwoli mi usiąść aż do rana… – stwierdziła, ściskając go na pożegnanie. – W razie czego wiesz, jak mnie znaleźć – Puściła mu oczko, zgarnęła swoje skarby i popędziła w kierunku wyjścia z namiotu. Tak naprawdę to nie miała planu, ale wiedziała, że coś wykombinuje. Wciąż gdzieś tu był Bojczuk i… Zerknęła na Keata, z którym przebywała od początku imprezy. On też pewnie miał jakieś swoje sprawy. A może zaraz znów przetną się ich drogi?
zt
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Uśmiech, wpierw niepewny, po chwili śmielszy i cieplejszy zabłąkał się na jej twarzy, kiedy usłyszała jego odpowiedź; a raczej pytanie-przypuszczenie. Było w nim wiele uroku — obok zdecydowania, pewności siebie, waleczności i bezbrzeżnej odwagi, którą od zawsze podziwiała była też chłopięca nieporadność uwidaczniająca się w sytuacjach takich, jak ta. Obrócił się może i bez gracji, tańczył bez rytmu, nie do taktu, sztywno — jakby to nie rękę miał ze stali, a kręgosłup, który uniemożliwiał oddanie się muzyce w pełni i popłynięcie prądem.
— Skąd — skłamała bez wahania, równie nieumiejętnie — w jej oczach zatańczyło rozbawienie. Świadoma swoich odruchów, tak jak i tego, że mógł w tej chwili czytać z niej jak wieszcz z dłoni, postanowiła szybko się poprawić: — Troszkę. Troszeczkę — wydukała, po czym znów sprostowała — Właściwie to tak. Nie myślałeś o tym, by się tam pojawić? No wiesz, drogie alkohole, potrawy w niczym nie przypominające pożywienia, muzyka, do której się raczej pływa niż tańczy...— Tak sobie wyobrażała sabaty pełne nadętych, wyrachowanych arystokratów, którzy z cudem nie potykają się o koniuszki własnych butów. Weasley do nich nie należał; pytanie było więc żartem. Nie podejrzewałaby nawet, że bawiłby się tam dobrze. — Zmartwiona? Pewnie do tej pory umiera ze strachu i wodzi spojrzeniem po gościach, szukając rudowłosego młodzieńca ze... jak to szło: śmierdzącą szlamem i mułem flądrą?— To w ten sposób ci parszywcy nazywali ludzi tego pokroju? — Szkoda, że nie mamy szans zobaczyć jej miny. Z pewnością poprawiałaby nam humor przed spotkaniami Zakonu.— Mogliby jej podobiznę powiesić w starej chacie dla zwiększenia motywacji.
Z wielkim zakłopotaniem spojrzała na podbiegającą w ich kierunku kobietę, która zaczęła pomagać im ogarniać się z siana, pozbywając źdźbeł wychodzącym z kołnierza, czy włosów. Była jej jednak wdzięczna, z pewnością dzięki niej szybciej uporają się z niedogodnościami. Zerknęła jeszcze na Brendana ukradkiem nieco rozbawiona, obserwując jego reakcję na przymusowe czyszczenie. Głos prowadzącego, przypominający o histerii duszycy na moście zmusiła ją do zachowania powagi, ale nie spuściła wzroku speszona. Uniosła brew z powątpiewaniem, wciąż uznając, że to zjawa przesadziła w swej reakcji.
Kiedy mogli, szybko podeszła do skrzyni z ich numerem, korzystając z obu zdobytych kluczy. Usta wygięły się w szerokich, tajemniczym uśmiechu na widok pitnego miodu — odwróciła się jeszcze za siebie, porozumiewawczo mrugając przy tym do Weasleya; zapowiadała się słodka i upojna reszta wieczoru. Do tego słodycze, srebrne łańcuszki. Pierwszy z nich, wraz z kluczem przewiesiła sobie przez szyję, drugi zawiesiła powoli Brendanowi, kiedy już się zbliżył. Poklepała go jeszcze po piersi, ukrywając klucz pod pazuchą, żeby nie zgubił go dziś w kolejnych ewentualnych gonitwach po sianie. Miał mieć szczególne właściwości, warto go było zachować. Być może zaaferowanie zawartością kufra sprawiło, że do zagadki dotarła z opóźnieniem.
— Wspomnienia — mruknęła, zdając sobie szybko sprawę, że podobna odpowiedź już gdzieś z boku padła. Rozejrzała się dookoła, po wszystkich obecnych: dostrzegła pana Rinehearta, Jackie, Justine, Matta, Coina z synkiem i wielu innych. Mimochodem jej wzrok pomknął dalej, przeszukując otoczenie w poszukiwaniu Keata, ale nigdzie go nie ujrzała.
— Skąd — skłamała bez wahania, równie nieumiejętnie — w jej oczach zatańczyło rozbawienie. Świadoma swoich odruchów, tak jak i tego, że mógł w tej chwili czytać z niej jak wieszcz z dłoni, postanowiła szybko się poprawić: — Troszkę. Troszeczkę — wydukała, po czym znów sprostowała — Właściwie to tak. Nie myślałeś o tym, by się tam pojawić? No wiesz, drogie alkohole, potrawy w niczym nie przypominające pożywienia, muzyka, do której się raczej pływa niż tańczy...— Tak sobie wyobrażała sabaty pełne nadętych, wyrachowanych arystokratów, którzy z cudem nie potykają się o koniuszki własnych butów. Weasley do nich nie należał; pytanie było więc żartem. Nie podejrzewałaby nawet, że bawiłby się tam dobrze. — Zmartwiona? Pewnie do tej pory umiera ze strachu i wodzi spojrzeniem po gościach, szukając rudowłosego młodzieńca ze... jak to szło: śmierdzącą szlamem i mułem flądrą?— To w ten sposób ci parszywcy nazywali ludzi tego pokroju? — Szkoda, że nie mamy szans zobaczyć jej miny. Z pewnością poprawiałaby nam humor przed spotkaniami Zakonu.— Mogliby jej podobiznę powiesić w starej chacie dla zwiększenia motywacji.
Z wielkim zakłopotaniem spojrzała na podbiegającą w ich kierunku kobietę, która zaczęła pomagać im ogarniać się z siana, pozbywając źdźbeł wychodzącym z kołnierza, czy włosów. Była jej jednak wdzięczna, z pewnością dzięki niej szybciej uporają się z niedogodnościami. Zerknęła jeszcze na Brendana ukradkiem nieco rozbawiona, obserwując jego reakcję na przymusowe czyszczenie. Głos prowadzącego, przypominający o histerii duszycy na moście zmusiła ją do zachowania powagi, ale nie spuściła wzroku speszona. Uniosła brew z powątpiewaniem, wciąż uznając, że to zjawa przesadziła w swej reakcji.
Kiedy mogli, szybko podeszła do skrzyni z ich numerem, korzystając z obu zdobytych kluczy. Usta wygięły się w szerokich, tajemniczym uśmiechu na widok pitnego miodu — odwróciła się jeszcze za siebie, porozumiewawczo mrugając przy tym do Weasleya; zapowiadała się słodka i upojna reszta wieczoru. Do tego słodycze, srebrne łańcuszki. Pierwszy z nich, wraz z kluczem przewiesiła sobie przez szyję, drugi zawiesiła powoli Brendanowi, kiedy już się zbliżył. Poklepała go jeszcze po piersi, ukrywając klucz pod pazuchą, żeby nie zgubił go dziś w kolejnych ewentualnych gonitwach po sianie. Miał mieć szczególne właściwości, warto go było zachować. Być może zaaferowanie zawartością kufra sprawiło, że do zagadki dotarła z opóźnieniem.
— Wspomnienia — mruknęła, zdając sobie szybko sprawę, że podobna odpowiedź już gdzieś z boku padła. Rozejrzała się dookoła, po wszystkich obecnych: dostrzegła pana Rinehearta, Jackie, Justine, Matta, Coina z synkiem i wielu innych. Mimochodem jej wzrok pomknął dalej, przeszukując otoczenie w poszukiwaniu Keata, ale nigdzie go nie ujrzała.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
POSZUKIWANIE SKARBU
Eugene obserwował wasze zmagania z uwagą, śledząc postępy w otwieraniu skrzyni i uśmiechając pod nosem na widok ściągniętych nad wersami zagadki brwi, ale jego obserwacja nie trwała długo: Justine i Susanne odgadły właściwą odpowiedź błyskawicznie, wypowiadając ją na głos prawie jednocześnie. Ledwie to zrobiły, wygrawerowana na przydymionej powierzchni zwrotka zamigotała i zniknęła, a ciemna mgła pokrywająca taflę lustra zniknęła. Samo lustro podzieliło się na dwoje (lub, w przypadku grupy Justine, na troje), podobnie jak przy zaklęciu Geminio, choć tu wszystkie lustra zachowały swoje właściwości. Magiczne, mogliście to stwierdzić, jeśli tylko spojrzeliście w ich kierunku – bo każde z was, zamiast własnego odbicia, mogło obserwować skrawki własnych wspomnień, jakby uwiecznionych na kliszy zaczarowanego aparatu – tych najszczęśliwszych, które moglibyście przywołać, jeżeli znaleźlibyście się w konieczności przywołania patronusa.
Hannah podała poprawną odpowiedź jako następna, a chociaż nieco się spóźniła względem Justine i Susanne, to jej lustro również zareagowało podobnie: rozjaśniając się i powielając.
Chociaż Heathowi udało się otworzyć skrzynię, to ani Florence, ani Coinneach nie podjęli próby odgadnięcia zagadki – być może nie mieli pomysłu, a może byli zbyt zaaferowani własnym towarzystwem; czarodziej prowadzący zabawę przyglądał im się przez moment z wyczekiwaniem, po czym wreszcie klasnął w dłonie, uśmiechając się szeroko. – Zgadza się, wspomnienia! To odpowiedź kryjąca się w zagadce, ale i hasło, które ujawnia magiczne właściwości znalezionych przez was luster. Jeżeli wypowiecie je po raz drugi, przedmioty znów staną się nieaktywne, a lustra będą pokazywać jedynie wasze odbicie – wyjaśnił, przesuwając spojrzeniem pod wszystkich drużynach. – Mam nadzieję, że Nowy Rok pozwoli wam zdobyć wspomnienia najszczęśliwsze i najjaśniejsze, do których będziecie chcieli wracać – uśmiechnął się z rozbawieniem – i że nie wszystkie z tegorocznej zabawy wyparują z waszych głów, zwłaszcza, że zwycięzcy, drużyny numer jeden i dwa, począwszy od dzisiejszego wieczoru, przez cały okrągły rok mogą korzystać z dobrodziejstw Pubu Rozbrykany Hipogryf na koszt lokalu! – ogłosił radośnie, tym razem spoglądając prosto na wspomniane grupy. – Jeszcze raz wszystkim gratuluję, a zanim się rozejdziecie, żeby dalej się bawić, chodźcie tu wszyscy i ustawcie się do pamiątkowego zdjęcia – polecił, machając energicznie dłonią i przywołując do siebie uczestników. Zrobiło się zamieszanie, w trakcie którego Mary – teraz w posiadaniu potężnego, staromodnego aparatu fotograficznego – próbowała poustawiać wszystkich tak, żeby zmieścili się w kadrze.
Nim wszyscy się rozeszli, dla grupy Justine, Clarence i Bertiego doniesiono trzecią, brakującą butelkę pitnego miodu, przepraszając jednocześnie za przeoczenie.
Mistrz Gry przeprasza wszystkich za opóźnienie i dziękuje za wspólną zabawę, terminowe odpisy i kreatywne pomysły. <3
GWENDOLYN, KEAT
Zignorowaliście desperackie próby podjęcia ostatnich negocjacji, zamiast tego decydując się na wyjawienie prawdy funkcjonariuszom magicznej policji. Ci wysłuchali was ze zmarszczonymi brwiami, przenosząc spojrzenia między Gwendolyn, Keatem a siedzącym na śniegu mężczyzną, którego wyraz twarzy przeszedł z chytrego w zacięty. Kiedy Gwen skończyła mówić, najstarszy z policjantów – zdawało się, że przewodził reszcie – kiwnął sztywno głową. – Postąpiliście słusznie, ale lekkomyślnie. Macie szczęście, że nic wam się nie stało – odezwał się, ale przygana w jego głosie była słaba. – Jones, Fawcett – zwrócił się do swoich towarzyszy – odprowadźcie naszego wielbiciela niewidzialności do naszego namiotu i sprawdźcie, co ma przy sobie. Zechcecie im towarzyszyć i złożyć dokładniejsze zeznania? – zwrócił się do was raz jeszcze, ale z jego tonu mogliście wywnioskować, że nadał poleceniu ton prośby wyłącznie z grzeczności. – Sprawdzę co z tym aurorem i drugą uciekinierką – dodał, samemu ruszając w stronę, w którą pobiegł Samuel, śledząc spojrzeniem pozostawione w śniegu ślady.
Gwendolyn, Keat – zostaliście, razem z nieznajomym mężczyzną, odprowadzeni do namiotu magicznej policji, znajdującego się za główną sceną przy placu w Dolinie Godryka, gdzie – po krótkim przesłuchaniu przy kubku rozgrzewającej herbaty – raz jeszcze podziękowano wam za pomoc. Nie wiedzieliście, co policji udało się wyciągnąć z przesłuchiwanego mężczyzny. Nim opuściliście namiot, poszukiwanie skarbu dobiegło końca, ale mogliście wziąć udział w dalszej zabawie sylwestrowej – wkrótce miał rozpocząć się wyścig na łyżwach.
Mistrz Gry przeprasza za opóźnienie i dziękuje za rozgrywkę – konsekwencje waszych działań będą mieć wpływ na dalszy przebieg wydarzenia.
SAMUEL
Ani odnalezienie krawędzi peleryny, ani mocne szarpnięcie za materiał, nie sprawiły ci trudu: tkanina zsunęła się z kobiecej sylwetki, ukazując pod spodem twarz około dwudziestopięcioletniej kobiety, obsypaną piegami i okoloną chmurą jasnych, drobnych loków. Wbrew ostrości padających słów, nie wyglądała wcale na pewną siebie: w niebieskich oczach błyskała desperacja, a drżenie kącików warg zdradzało, że była bardziej przerażona przebiegiem sytuacji, niż chciała dać po sobie poznać. – Każde z nas dla kogoś pracuje, każde z nas ma też swoje rozkazy. Nie różnimy się tak bardzo, ty i ja – odpowiedziała szybko na twoje słowa, choć trudno powiedzieć, co chciała w ten sposób osiągnąć; przyglądała się raczej bezradnie, jak wchodziłeś w posiadanie jej różdżki i upuszczonej torby – ale dopiero, kiedy padły słowa o eliksirze senności, jej źrenice rozszerzyły się nagle w widocznym przestrachu.
W tej samej chwili usłyszałeś za swoimi plecami szelest – w otaczającym cię półmroku chrzęścił śnieg pod czyimiś stopami. – Halo? Kto tam jest? – rozległo się wołanie, wypowiedziane męskim, zachrypniętym głosem, na tyle charakterystycznym, że rozpoznałeś w nim dowódcę grupy magicznych policjantów, z którym miałeś okazję rozmówić się przed zabawą. Czarodziej był daleko, jeszcze was nie widział, nie był w stanie dosłyszeć też waszych słów – o ile nie zostałyby wykrzyczane.
Kobieta podciągnęła się na śniegu, starając się zwrócić na siebie twoją uwagę. – Posłuchaj, nie jestem nikim ważnym. Nie mam w tym wszystkim swojego motywu, zwyczajnie staram się przeżyć następny dzień i nie ściągnąć kłopotów na swoją rodzinę – odezwała się; z jej głosu zniknął jad i twardość, słowa nie miały już ostrych, tnących powietrze krawędzi. Nie mogłeś być pewien, o co właściwie cię prosiła, ale w jej tonie wyczuwałeś prośbę. – Jedyne, co wiem, to że mieliśmy podszyć się pod dwójkę organizatorów i wpuścić pozostałych na teren zabawy, na zaplecze pubu. Będą próbowali podmienić jakieś skrzynie z fioletowym stemplem. Nie wiem, co jest w środku, ale przy przesuwaniu rzeczywiście tłukło się jak szkło, butelki, fiolki, może kufle. – Pokręciła głową. Zarówno do twoich, jak i do jej uszu dobiegł zbliżający się chrzęst kroków. – Jeśli mnie aresztują… – zaczęła, ale nie dokończyła, widocznie czekając na twój ruch.
Samuel - czas na odpis wynosi 48 godzin. Najmocniej przepraszam za opóźnienie, postaram się to nadrobić.
Eugene obserwował wasze zmagania z uwagą, śledząc postępy w otwieraniu skrzyni i uśmiechając pod nosem na widok ściągniętych nad wersami zagadki brwi, ale jego obserwacja nie trwała długo: Justine i Susanne odgadły właściwą odpowiedź błyskawicznie, wypowiadając ją na głos prawie jednocześnie. Ledwie to zrobiły, wygrawerowana na przydymionej powierzchni zwrotka zamigotała i zniknęła, a ciemna mgła pokrywająca taflę lustra zniknęła. Samo lustro podzieliło się na dwoje (lub, w przypadku grupy Justine, na troje), podobnie jak przy zaklęciu Geminio, choć tu wszystkie lustra zachowały swoje właściwości. Magiczne, mogliście to stwierdzić, jeśli tylko spojrzeliście w ich kierunku – bo każde z was, zamiast własnego odbicia, mogło obserwować skrawki własnych wspomnień, jakby uwiecznionych na kliszy zaczarowanego aparatu – tych najszczęśliwszych, które moglibyście przywołać, jeżeli znaleźlibyście się w konieczności przywołania patronusa.
Hannah podała poprawną odpowiedź jako następna, a chociaż nieco się spóźniła względem Justine i Susanne, to jej lustro również zareagowało podobnie: rozjaśniając się i powielając.
Chociaż Heathowi udało się otworzyć skrzynię, to ani Florence, ani Coinneach nie podjęli próby odgadnięcia zagadki – być może nie mieli pomysłu, a może byli zbyt zaaferowani własnym towarzystwem; czarodziej prowadzący zabawę przyglądał im się przez moment z wyczekiwaniem, po czym wreszcie klasnął w dłonie, uśmiechając się szeroko. – Zgadza się, wspomnienia! To odpowiedź kryjąca się w zagadce, ale i hasło, które ujawnia magiczne właściwości znalezionych przez was luster. Jeżeli wypowiecie je po raz drugi, przedmioty znów staną się nieaktywne, a lustra będą pokazywać jedynie wasze odbicie – wyjaśnił, przesuwając spojrzeniem pod wszystkich drużynach. – Mam nadzieję, że Nowy Rok pozwoli wam zdobyć wspomnienia najszczęśliwsze i najjaśniejsze, do których będziecie chcieli wracać – uśmiechnął się z rozbawieniem – i że nie wszystkie z tegorocznej zabawy wyparują z waszych głów, zwłaszcza, że zwycięzcy, drużyny numer jeden i dwa, począwszy od dzisiejszego wieczoru, przez cały okrągły rok mogą korzystać z dobrodziejstw Pubu Rozbrykany Hipogryf na koszt lokalu! – ogłosił radośnie, tym razem spoglądając prosto na wspomniane grupy. – Jeszcze raz wszystkim gratuluję, a zanim się rozejdziecie, żeby dalej się bawić, chodźcie tu wszyscy i ustawcie się do pamiątkowego zdjęcia – polecił, machając energicznie dłonią i przywołując do siebie uczestników. Zrobiło się zamieszanie, w trakcie którego Mary – teraz w posiadaniu potężnego, staromodnego aparatu fotograficznego – próbowała poustawiać wszystkich tak, żeby zmieścili się w kadrze.
Nim wszyscy się rozeszli, dla grupy Justine, Clarence i Bertiego doniesiono trzecią, brakującą butelkę pitnego miodu, przepraszając jednocześnie za przeoczenie.
Mistrz Gry przeprasza wszystkich za opóźnienie i dziękuje za wspólną zabawę, terminowe odpisy i kreatywne pomysły. <3
GWENDOLYN, KEAT
Zignorowaliście desperackie próby podjęcia ostatnich negocjacji, zamiast tego decydując się na wyjawienie prawdy funkcjonariuszom magicznej policji. Ci wysłuchali was ze zmarszczonymi brwiami, przenosząc spojrzenia między Gwendolyn, Keatem a siedzącym na śniegu mężczyzną, którego wyraz twarzy przeszedł z chytrego w zacięty. Kiedy Gwen skończyła mówić, najstarszy z policjantów – zdawało się, że przewodził reszcie – kiwnął sztywno głową. – Postąpiliście słusznie, ale lekkomyślnie. Macie szczęście, że nic wam się nie stało – odezwał się, ale przygana w jego głosie była słaba. – Jones, Fawcett – zwrócił się do swoich towarzyszy – odprowadźcie naszego wielbiciela niewidzialności do naszego namiotu i sprawdźcie, co ma przy sobie. Zechcecie im towarzyszyć i złożyć dokładniejsze zeznania? – zwrócił się do was raz jeszcze, ale z jego tonu mogliście wywnioskować, że nadał poleceniu ton prośby wyłącznie z grzeczności. – Sprawdzę co z tym aurorem i drugą uciekinierką – dodał, samemu ruszając w stronę, w którą pobiegł Samuel, śledząc spojrzeniem pozostawione w śniegu ślady.
Gwendolyn, Keat – zostaliście, razem z nieznajomym mężczyzną, odprowadzeni do namiotu magicznej policji, znajdującego się za główną sceną przy placu w Dolinie Godryka, gdzie – po krótkim przesłuchaniu przy kubku rozgrzewającej herbaty – raz jeszcze podziękowano wam za pomoc. Nie wiedzieliście, co policji udało się wyciągnąć z przesłuchiwanego mężczyzny. Nim opuściliście namiot, poszukiwanie skarbu dobiegło końca, ale mogliście wziąć udział w dalszej zabawie sylwestrowej – wkrótce miał rozpocząć się wyścig na łyżwach.
Mistrz Gry przeprasza za opóźnienie i dziękuje za rozgrywkę – konsekwencje waszych działań będą mieć wpływ na dalszy przebieg wydarzenia.
SAMUEL
Ani odnalezienie krawędzi peleryny, ani mocne szarpnięcie za materiał, nie sprawiły ci trudu: tkanina zsunęła się z kobiecej sylwetki, ukazując pod spodem twarz około dwudziestopięcioletniej kobiety, obsypaną piegami i okoloną chmurą jasnych, drobnych loków. Wbrew ostrości padających słów, nie wyglądała wcale na pewną siebie: w niebieskich oczach błyskała desperacja, a drżenie kącików warg zdradzało, że była bardziej przerażona przebiegiem sytuacji, niż chciała dać po sobie poznać. – Każde z nas dla kogoś pracuje, każde z nas ma też swoje rozkazy. Nie różnimy się tak bardzo, ty i ja – odpowiedziała szybko na twoje słowa, choć trudno powiedzieć, co chciała w ten sposób osiągnąć; przyglądała się raczej bezradnie, jak wchodziłeś w posiadanie jej różdżki i upuszczonej torby – ale dopiero, kiedy padły słowa o eliksirze senności, jej źrenice rozszerzyły się nagle w widocznym przestrachu.
W tej samej chwili usłyszałeś za swoimi plecami szelest – w otaczającym cię półmroku chrzęścił śnieg pod czyimiś stopami. – Halo? Kto tam jest? – rozległo się wołanie, wypowiedziane męskim, zachrypniętym głosem, na tyle charakterystycznym, że rozpoznałeś w nim dowódcę grupy magicznych policjantów, z którym miałeś okazję rozmówić się przed zabawą. Czarodziej był daleko, jeszcze was nie widział, nie był w stanie dosłyszeć też waszych słów – o ile nie zostałyby wykrzyczane.
Kobieta podciągnęła się na śniegu, starając się zwrócić na siebie twoją uwagę. – Posłuchaj, nie jestem nikim ważnym. Nie mam w tym wszystkim swojego motywu, zwyczajnie staram się przeżyć następny dzień i nie ściągnąć kłopotów na swoją rodzinę – odezwała się; z jej głosu zniknął jad i twardość, słowa nie miały już ostrych, tnących powietrze krawędzi. Nie mogłeś być pewien, o co właściwie cię prosiła, ale w jej tonie wyczuwałeś prośbę. – Jedyne, co wiem, to że mieliśmy podszyć się pod dwójkę organizatorów i wpuścić pozostałych na teren zabawy, na zaplecze pubu. Będą próbowali podmienić jakieś skrzynie z fioletowym stemplem. Nie wiem, co jest w środku, ale przy przesuwaniu rzeczywiście tłukło się jak szkło, butelki, fiolki, może kufle. – Pokręciła głową. Zarówno do twoich, jak i do jej uszu dobiegł zbliżający się chrzęst kroków. – Jeśli mnie aresztują… – zaczęła, ale nie dokończyła, widocznie czekając na twój ruch.
Samuel - czas na odpis wynosi 48 godzin. Najmocniej przepraszam za opóźnienie, postaram się to nadrobić.
Uśmiechnął się szeroko do Jackie, gdy otwierali skrzynię z nagrodami. Niczym dziecko, zawsze cieszył się z niespodzianek, a na widok nagrody wydał z siebie krótki okrzyk radości.
-Zawsze chciałem kupić dla siebie miód pitny, ale zawsze było mi trochę żal pieniędzy! - wyjaśnił Jackie prostolinijnie. Przypomniał sobie listopadowe spotkanie z lady Selwyn na Pokątnej. Bez wahania wydał wtedy pieniądze dla alkohol dla niej, ale nie mógł pozwolić sobie na większą rozrzutność i butelkę dla siebie. Odgonił jednak szybko myśli o Isabelli. Chciał dzisiaj świętować, a nie myśleć o sprawach bez perspektyw.
-Weź kosz słodyczy, bardziej się napracowałaś przy naszych zadaniach! - w końcu to Jackie (z jego perspektywy) pierwsza znalazła grób Dumbledore'a i to jej zaklęcie pokonało ognistą barierę.
Z ciekawością zaczął bawić się kluczykiem. Często zapominał różnych rzeczy, więc rozsądnie będzie nosić go przy sobie - miał tylko nadzieję, że go nie zgubi.
Potem rozejrzał się po namiocie w poszukiwaniu znajomych twarzy.
-Pójdę pogratulować znajomym. Jeszcze raz dziękuję za wspólną zabawę! - pożegnał się z Jackie i żwawym krokiem ruszył pogratulować Bertiemu. Z ciekawością wysłuchał odpowiedzi na zagadkę. Sam myślał, że chodziło o "zęby", więc może dobrze, że nie doszedł do ostatniego etapu. Wścibsko zerknął też w stronę nagród zwycięzców, ciekawy o co chodziło z tymi lustrami. Później musi kogoś spytać!
Po całej zabawie zrobił się nieco głodny, więc postanowił udać się w stronę bufetu. Słyszał, że Bertie ma tam wystawić swoje nowe, latające znicze i koniecznie chciał się sprawdzić i jakiegoś złapać. Albo wypuścić i przekonać się, dokąd odfruwały, jeśli nikt ich nie zje. Z niecierpliwością czekał też na wyścig łyżwiarski, więcej tańców, więcej szampana, więcej zabawy. Planował bawić się tutaj aż do białego rnaa, więc nie chciał tracić kolejnych chwil w namiocie i udał się do wyjścia. Kroki niosły go prosto do bufetu, gdzie miał zamiar skosztować wszystkich wspaniałości i dyskretnie upewnić się, że przysłane do Doliny cmentarne szczury kręcą się tylko w okolicy koszy na śmierci i nie zdążyły nikogo przestraszyć...
/zt i dziękuję za świetną zabawę!
-Zawsze chciałem kupić dla siebie miód pitny, ale zawsze było mi trochę żal pieniędzy! - wyjaśnił Jackie prostolinijnie. Przypomniał sobie listopadowe spotkanie z lady Selwyn na Pokątnej. Bez wahania wydał wtedy pieniądze dla alkohol dla niej, ale nie mógł pozwolić sobie na większą rozrzutność i butelkę dla siebie. Odgonił jednak szybko myśli o Isabelli. Chciał dzisiaj świętować, a nie myśleć o sprawach bez perspektyw.
-Weź kosz słodyczy, bardziej się napracowałaś przy naszych zadaniach! - w końcu to Jackie (z jego perspektywy) pierwsza znalazła grób Dumbledore'a i to jej zaklęcie pokonało ognistą barierę.
Z ciekawością zaczął bawić się kluczykiem. Często zapominał różnych rzeczy, więc rozsądnie będzie nosić go przy sobie - miał tylko nadzieję, że go nie zgubi.
Potem rozejrzał się po namiocie w poszukiwaniu znajomych twarzy.
-Pójdę pogratulować znajomym. Jeszcze raz dziękuję za wspólną zabawę! - pożegnał się z Jackie i żwawym krokiem ruszył pogratulować Bertiemu. Z ciekawością wysłuchał odpowiedzi na zagadkę. Sam myślał, że chodziło o "zęby", więc może dobrze, że nie doszedł do ostatniego etapu. Wścibsko zerknął też w stronę nagród zwycięzców, ciekawy o co chodziło z tymi lustrami. Później musi kogoś spytać!
Po całej zabawie zrobił się nieco głodny, więc postanowił udać się w stronę bufetu. Słyszał, że Bertie ma tam wystawić swoje nowe, latające znicze i koniecznie chciał się sprawdzić i jakiegoś złapać. Albo wypuścić i przekonać się, dokąd odfruwały, jeśli nikt ich nie zje. Z niecierpliwością czekał też na wyścig łyżwiarski, więcej tańców, więcej szampana, więcej zabawy. Planował bawić się tutaj aż do białego rnaa, więc nie chciał tracić kolejnych chwil w namiocie i udał się do wyjścia. Kroki niosły go prosto do bufetu, gdzie miał zamiar skosztować wszystkich wspaniałości i dyskretnie upewnić się, że przysłane do Doliny cmentarne szczury kręcą się tylko w okolicy koszy na śmierci i nie zdążyły nikogo przestraszyć...
/zt i dziękuję za świetną zabawę!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Florence zdecydowała się mieć Heatha na oku - pilnowała, aby chłopiec nie robił zbyt dużego rozgardiaszu. Za otwieranie skrzyń zabrał się bardzo energicznie, więc kobieta stanęła za nim, gotowa także w razie potrzeby udzielić mu pomocy. Zdawało się jednak, że wszystko miał pod kontrolą, sprawnie wkładając wszystkie kluczyki do zamków. Właściwie to powinna się spodziewać, co takiego było ich nagrodą - przynajmniej jeśli chodziło o słodycze i alkohol. Chociaż te wszystkie konkursy na festiwalach zawsze miały też jakieś dodatkowe, magiczne nagrody, dopasowane do tematyki zmagań. Florence pamiętała, jak jedną z nagród w konkursie kulinarnym za któreś z miejsc była bodajże magiczna chochla. I musiała przyznać, że wisiorki, które miały pomagać w odnalezieniu zagubionych rzeczy były całkiem przyjemnym dodatkiem. Na pewno znajdą zastosowanie w Ruderze, tam zawsze było tyle rzeczy, że ciężko było cokolwiek znaleźć.
Lusterko przykuło jej uwagę dopiero po chwili, kiedy to Heath zwrócił się do niej o pomoc. Niewiele jednak była w stanie zrobić, bo zaraz po chwili straciła grunt pod nogami. I to dosłownie. Poczuła jak coś ją podnosi ku górze i sadza sobie na ramieniu, a uszy wypełnił dobrze znany ryk starszego Macmillana.
- Coin, na miłość Merlina! Postaw mnie natychmiast! - zawołała, chwiejąc się i próbując za wszelką cenę nie gibnąć do tyłu - i uchronić przed tym wróbelka, nadal śpiącego w jej szaliku. Wciąż mieli zagadkę do odgadnięcia, a on już zaczynał świętować! Na drugim jego ramieniu Florence dostrzegła także Heatha, chociaż chłopiec oczywiście miał zdecydowanie więcej frajdy z tej niespodziewanej przejażdżki, niż ona sama.
- Coin, ja chcę na ziemię! - próbowała dalej, ale do Macmillana dotarły chyba dopiero słowa czarodzieja, który wygłaszał swoją mogę końcową. No i pięknie, stracili szansę na odpowiedź na ostatnią zagadkę. Nie, żeby Florence jakoś bardzo zależało, ale skoro już dała się namówić na tę zabawę, wypadałoby ją doprowadzić do końca, prawda?
Ustawienie się do zdjęcia zajęło chwilę, ale w końcu wszyscy się pomieścili - a gdy zaczęli się rozchodzić, Florence pogrzebała w koszu i wręczyła Heathowi musy-świstusy.
- Tylko nie zjedz wszystkich od razu - przestrzegła, zerkając na chłopca znacząco. Zgarnęli swój kuferek, pogawędzili jeszcze z innymi uczestnikami zabawy - ale finalnie całą trójką opuścili namiot. Joseph będzie musiał ją najwyżej potem gonić!
zt x3
Lusterko przykuło jej uwagę dopiero po chwili, kiedy to Heath zwrócił się do niej o pomoc. Niewiele jednak była w stanie zrobić, bo zaraz po chwili straciła grunt pod nogami. I to dosłownie. Poczuła jak coś ją podnosi ku górze i sadza sobie na ramieniu, a uszy wypełnił dobrze znany ryk starszego Macmillana.
- Coin, na miłość Merlina! Postaw mnie natychmiast! - zawołała, chwiejąc się i próbując za wszelką cenę nie gibnąć do tyłu - i uchronić przed tym wróbelka, nadal śpiącego w jej szaliku. Wciąż mieli zagadkę do odgadnięcia, a on już zaczynał świętować! Na drugim jego ramieniu Florence dostrzegła także Heatha, chociaż chłopiec oczywiście miał zdecydowanie więcej frajdy z tej niespodziewanej przejażdżki, niż ona sama.
- Coin, ja chcę na ziemię! - próbowała dalej, ale do Macmillana dotarły chyba dopiero słowa czarodzieja, który wygłaszał swoją mogę końcową. No i pięknie, stracili szansę na odpowiedź na ostatnią zagadkę. Nie, żeby Florence jakoś bardzo zależało, ale skoro już dała się namówić na tę zabawę, wypadałoby ją doprowadzić do końca, prawda?
Ustawienie się do zdjęcia zajęło chwilę, ale w końcu wszyscy się pomieścili - a gdy zaczęli się rozchodzić, Florence pogrzebała w koszu i wręczyła Heathowi musy-świstusy.
- Tylko nie zjedz wszystkich od razu - przestrzegła, zerkając na chłopca znacząco. Zgarnęli swój kuferek, pogawędzili jeszcze z innymi uczestnikami zabawy - ale finalnie całą trójką opuścili namiot. Joseph będzie musiał ją najwyżej potem gonić!
zt x3
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Mimowolnie zapamiętywał rysy twarzy, siec piegów, jasne loki, by móc rozpoznać kobietę drugi raz, gdyby zaszła taka potrzeba. W twarzy nie dostrzegał pewności, z jaką wcześniej się do niego zwracała. Nie czuł jednak żalu, ani litości. Głupia - pomyślał tylko, chociaż głupota nie związaną z inteligencją. tej, odmówić jej nie mógł - Różnimy się tym, że ja chronię przed niebezpieczeństwem, a ty je sprowadzasz - odpowiedział chłodno, nie siląc się na głębsze tłumaczenia. Być może w innych okolicznościach, mógł pozwolić sobie na większą łagodność, ale nie działał prywatnie. Podjął się odpowiedzialności ochrony dzisiejszego wydarzenia, a każdy kto chciał je zakłócić, należał do potencjalnych wrogów.
Zmiana nastąpiła w tej samej chwili, w której wypowiedział słowa, które... usłyszał? Chociaż maska emocji tłumiona była oklumencją, to przez głowę wciąż przemykał ulotny szept, drażniąc zmysły. Na chwile wypuścił z ujęcia wzroku młodą dziewczynę, by przemknąć okolicę, nie odnajdując - oczywiście - właścicielki głosu. Czy była tylko jego wyobrażeniem? Mirażem, który jego umysł wytworzył?
Jedno, jedyne imię mignęło przez myśl, ale odsunął ją spiesznie, tym bardziej, że męski głos (słyszany w oddali) kazał mu skupić się bardziej. Wrócił do uciekinierki, by wysłuchać padających wyrazów ze zmarszczonymi brwiami i rosnącym poczuciem niepokoju i złości, a te mogły drgać w ciemnych ślepiach i zaciśniętych ustach - Kłopoty ściągnęłaś na siebie i na rodzinę, samą decyzją podjęcia zadania - zaczekał, aż skończyła, mocniej zaciskając palce na różdżce. Podniósł się do pionu - Opowiesz wszystko jeszcze raz, dokładniej, ze szczegółami. I błagaj Merlina, żeby nikomu nic się nie stało - w głosie zadrgała stanowczość. Podniósł się do pionu, odwracając w stronę nadchodzącego mężczyzny - Tutaj, Skamander - zawołał, chwytając za ramię kobietę, by stanęła na własnych nogach - Mamy problem, musimy działać szybko, w pierwszej kolejności sprawdzić pub. Mamy niebezpiecznych, nieproszonych gości i nie chodzi mi o niąi - spojrzał na kobietę - ale ta przynajmniej współpracuje - podkreślił ostrzej, tym razem spoglądając na rozbrojoną dziewczynę. Tak, była wojna i wrogowie - jak się okazywało - nie dawali im odpocząć choćby jeden dzień. Początkowy niepokój przeradzał się w pewność. Musieli działać.
Zmiana nastąpiła w tej samej chwili, w której wypowiedział słowa, które... usłyszał? Chociaż maska emocji tłumiona była oklumencją, to przez głowę wciąż przemykał ulotny szept, drażniąc zmysły. Na chwile wypuścił z ujęcia wzroku młodą dziewczynę, by przemknąć okolicę, nie odnajdując - oczywiście - właścicielki głosu. Czy była tylko jego wyobrażeniem? Mirażem, który jego umysł wytworzył?
Jedno, jedyne imię mignęło przez myśl, ale odsunął ją spiesznie, tym bardziej, że męski głos (słyszany w oddali) kazał mu skupić się bardziej. Wrócił do uciekinierki, by wysłuchać padających wyrazów ze zmarszczonymi brwiami i rosnącym poczuciem niepokoju i złości, a te mogły drgać w ciemnych ślepiach i zaciśniętych ustach - Kłopoty ściągnęłaś na siebie i na rodzinę, samą decyzją podjęcia zadania - zaczekał, aż skończyła, mocniej zaciskając palce na różdżce. Podniósł się do pionu - Opowiesz wszystko jeszcze raz, dokładniej, ze szczegółami. I błagaj Merlina, żeby nikomu nic się nie stało - w głosie zadrgała stanowczość. Podniósł się do pionu, odwracając w stronę nadchodzącego mężczyzny - Tutaj, Skamander - zawołał, chwytając za ramię kobietę, by stanęła na własnych nogach - Mamy problem, musimy działać szybko, w pierwszej kolejności sprawdzić pub. Mamy niebezpiecznych, nieproszonych gości i nie chodzi mi o niąi - spojrzał na kobietę - ale ta przynajmniej współpracuje - podkreślił ostrzej, tym razem spoglądając na rozbrojoną dziewczynę. Tak, była wojna i wrogowie - jak się okazywało - nie dawali im odpocząć choćby jeden dzień. Początkowy niepokój przeradzał się w pewność. Musieli działać.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 12.11.19 10:32, w całości zmieniany 2 razy
Chciała się dzisiaj bawić. Obiecała sobie, poprzysięgła, że będzie cieszyła się szczęściem innych – ludzi, którzy zostali wyzwoleni od zła niebędącego ich zasługą; ofiar, którzy mieli prawo żyć bez zamartwiania się o swój następny dzień. W czasie poszukiwania kluczy okazało się szybko, że nie potrafi dotrzymać złożonej sobie obietnicy – choć ta powinna znaczyć wiele. Znów na wierzch wypłynęło dziwne zgorzknienie coraz bardziej upodobniające ją bardziej do zrzędzącej staruchy niż kobiety w kwiecie wieku. Nie śmiała się tak, jak potrafiła, melodyjnie, zwyczajnie. Praktycznie w ogóle się nie śmiała, a jak już, to przez chwilę, jedno mrugnięcie. Gdy dotarli na miejsce, usiłowała chyba robić dobrą minę do złej gry i ostatecznie pokazać Steffenowi, że wcale nie jest taka sztywna, jak na pewno z początku mu się wydawała. Stanęli razem gdzieś obok stolików ze skrzyneczkami i Jackie nadstawiła uszu, żeby wysłuchać to, co miał do powiedzenia organizator. Gdy zerknął porozumiewawczo, może odrobinę karcąco, w stronę Hann i Brena, również zwróciła na nich uwagę. I wtedy chyba tego pożałowała. Oboje zdawali się być… rozweseleni, bardziej niż mogła ich o to podejrzewać, a przynajmniej Wright wydawała się być, pomimo srogiej zimy, cała w skowronkach. Zmarszczyła brwi, bez ogródek przypatrując im się, jakby obserwowała zachowanie całkiem obcego gatunku zwierząt. Coś musiało być w tej wizji, bo faktycznie nie rozumiała, dlaczego tak się przy nim śmiała, a stworzony uśmiech przykleił się do ust jak natrętny, dlaczego tak mizdrzyła się, tak sprawiała, że głos był słodki, senny. Zamrugała. Obudziła wyobraźnię, ten relikt swojego dawnego życia, pogrzebane nadzieje, które kiedyś nazywała „uczuciami”. Westchnęła, powietrze wdychając i wydychając nosem, na powrót skupiając uwagę na organizatorze. Zrobiła to jednak za późno i Steffen otwierał już skrzynię. Dołożyła do niej swój klucz, ale już z cichą niechęcią, z wolą odbębnienia tego, co trwało przed nimi na stoliku. Zerknęła do środka, potem przeniosła spojrzenie na twarz chłopaka. Jasną, wesołą. Merlinie, dlaczego ona nie umiała taka być?
– Nie, ja nie… – chciała zaprzeczyć. Wcale nie napracowała się przy zadaniach. To on włożył w nie serce, nie ona. Ale nim zdążyła zaprotestować, pożegnał się z nią. Uśmiechnęła się gorzko kątem ust. – Trzymaj się – mruknęła, chwytając za swoją butelkę miodu pitnego i kosz, ciężki i wypełniony po brzegi pachnącymi cukrem smakołykami. Obejrzała się za siebie, szukając wzrokiem dziewczyn, gdzieś z tyłu głowy trzymając w świadomości ten dziwny gest Just, sugerujący jej coś nieprzyzwoitego. Przestała rozumieć cudze emocje – swoje przełykając w momencie, gdy ojciec wdzierał się legilimencją w skomplikowany układ jej umysłu. Coś podpowiadało jej, że powinna jednak zrezygnować z własnego dyskomfortu i jeszcze spędzić parę chwil w towarzystwie przyjaciół. Zanim jednak ruszyła w stronę Just, poszukała wzrokiem ojca. W ostatniej chwili uchwyciła mignięcie teleportacyjne, jak jego sylwetka porywana była przez magię. Teleportował się. Pewnie do domu. Może też powinna to zrobić.
Jeszcze nie, Jackie. To przecież jedyna taka okazja w roku.
| zt
– Nie, ja nie… – chciała zaprzeczyć. Wcale nie napracowała się przy zadaniach. To on włożył w nie serce, nie ona. Ale nim zdążyła zaprotestować, pożegnał się z nią. Uśmiechnęła się gorzko kątem ust. – Trzymaj się – mruknęła, chwytając za swoją butelkę miodu pitnego i kosz, ciężki i wypełniony po brzegi pachnącymi cukrem smakołykami. Obejrzała się za siebie, szukając wzrokiem dziewczyn, gdzieś z tyłu głowy trzymając w świadomości ten dziwny gest Just, sugerujący jej coś nieprzyzwoitego. Przestała rozumieć cudze emocje – swoje przełykając w momencie, gdy ojciec wdzierał się legilimencją w skomplikowany układ jej umysłu. Coś podpowiadało jej, że powinna jednak zrezygnować z własnego dyskomfortu i jeszcze spędzić parę chwil w towarzystwie przyjaciół. Zanim jednak ruszyła w stronę Just, poszukała wzrokiem ojca. W ostatniej chwili uchwyciła mignięcie teleportacyjne, jak jego sylwetka porywana była przez magię. Teleportował się. Pewnie do domu. Może też powinna to zrobić.
Jeszcze nie, Jackie. To przecież jedyna taka okazja w roku.
| zt
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Przez chwilę wpatruję się w srebrny łańcuszek, który wyjęty z woreczka sam przyczepił się do jednego z kluczy, a później zawieszam go sobie na szyi. Ze skrzyni skarbów zabieram butelkę miodu, którą skutecznie powinnam zmieścić w kieszeni płaszcza. Trochę na pewno będzie wystawać, ale nie wypadnie.
- Dzięki - zwracam się do Bena, nie precyzując, czy chodzi mi o zabawę, wiarę w słowa, czy może wszystko na raz. Zostawiam go z koszem słodyczy, jeszcze zanim ma szansę coś powiedzieć, albo zmienić zdanie w kwestii tego, czy moja dalsza obecność jest mu tu do czegoś potrzebna. Z resztą, można powiedzieć, że idę za jego radą. Pośród zebranych w namiocie czarodziejów próbuję odszukać wzrokiem postać złotowłosej alchemiczki, a gdy to się udaje, ostrożnie lawiruję między ludźmi, starając się nikogo nie potrącić. Zupełnie odpuszczam sobie śledzenie przebiegu ostatniego, finałowego etapu, choć uczestnicy którzy zebrali komplet kluczy jeszcze coś zgadują.
- Charlene, pozwolisz ukraść sobie odrobinę czasu? - podchodzę do niej i pytam, ale to nie do końca pytanie, bo niemal w tym samym momencie ujmuję pannę Leighton pod ramię, skróceniem dystansu wyraźnie sugerując, że właściwie mam do niej jakąś sprawę. Uśmiecham się, jestem znacznie mniej nerwowa, niż przed rozpoczęciem poszukiwań, a jednak wątpliwe, by mogło ją to zwieść, trochę mnie już zna. Co prawda uzdrowicielka przez którą się poznałyśmy zaginęła w październiku, a ja nie wpadam już o dziwnych porach przysłana do domu na Lavender Hill po eliksiry (siłą rzeczy widuję ją więc znacznie rzadziej), ale nadal wskazałabym Charlie jako jedną z tych paru osób, którym ufam. I których nie chcę widzieć w tłumie, jeśli wydarzy się to, co podpowiedziała mi wizja. Opóźnienie rozpoczęcia wyścigu łyżwiarskiego dosłownie spada mi z nieba, zamierzam wykorzystać tą godzinę do odbycia kilku niezbędnych rozmów, może nawet rozejrzenia się po okolicy, jeśli pozwoli czas. Opuszczenie Doliny Godryka nie wchodzi w grę, nie przedwczesne, gdy jeszcze nie wiem, czy cokolwiek udało się zdziałać, ale to w gestii Charlene pozostawiam wybór miejsca rozmowy. Jeżeli zechce oddalić się od traktu, pójdę razem z nią.
| Dziękuję za zabawę!
- Dzięki - zwracam się do Bena, nie precyzując, czy chodzi mi o zabawę, wiarę w słowa, czy może wszystko na raz. Zostawiam go z koszem słodyczy, jeszcze zanim ma szansę coś powiedzieć, albo zmienić zdanie w kwestii tego, czy moja dalsza obecność jest mu tu do czegoś potrzebna. Z resztą, można powiedzieć, że idę za jego radą. Pośród zebranych w namiocie czarodziejów próbuję odszukać wzrokiem postać złotowłosej alchemiczki, a gdy to się udaje, ostrożnie lawiruję między ludźmi, starając się nikogo nie potrącić. Zupełnie odpuszczam sobie śledzenie przebiegu ostatniego, finałowego etapu, choć uczestnicy którzy zebrali komplet kluczy jeszcze coś zgadują.
- Charlene, pozwolisz ukraść sobie odrobinę czasu? - podchodzę do niej i pytam, ale to nie do końca pytanie, bo niemal w tym samym momencie ujmuję pannę Leighton pod ramię, skróceniem dystansu wyraźnie sugerując, że właściwie mam do niej jakąś sprawę. Uśmiecham się, jestem znacznie mniej nerwowa, niż przed rozpoczęciem poszukiwań, a jednak wątpliwe, by mogło ją to zwieść, trochę mnie już zna. Co prawda uzdrowicielka przez którą się poznałyśmy zaginęła w październiku, a ja nie wpadam już o dziwnych porach przysłana do domu na Lavender Hill po eliksiry (siłą rzeczy widuję ją więc znacznie rzadziej), ale nadal wskazałabym Charlie jako jedną z tych paru osób, którym ufam. I których nie chcę widzieć w tłumie, jeśli wydarzy się to, co podpowiedziała mi wizja. Opóźnienie rozpoczęcia wyścigu łyżwiarskiego dosłownie spada mi z nieba, zamierzam wykorzystać tą godzinę do odbycia kilku niezbędnych rozmów, może nawet rozejrzenia się po okolicy, jeśli pozwoli czas. Opuszczenie Doliny Godryka nie wchodzi w grę, nie przedwczesne, gdy jeszcze nie wiem, czy cokolwiek udało się zdziałać, ale to w gestii Charlene pozostawiam wybór miejsca rozmowy. Jeżeli zechce oddalić się od traktu, pójdę razem z nią.
| Dziękuję za zabawę!
Fate is a very weighty word to throw around before breakfast.
Zdążyli. Z tylko dwoma kluczami, ale znów byli w namiocie, w którym zabawa się rozpoczęła. Wewnątrz gromadzili się inni, odruchowo szukała wzrokiem znajomych twarzy, których było tu sporo, członkowie Zakonu Feniksa licznie odwiedzili dziś Dolinę Godryka. Od szybkiego chodu przed śnieg była zarumieniona i lekko zdyszana, ale poza tym wyglądała całkiem normalnie.
Znów zabrał głos prowadzący zabawę, a po jego słowach Charlie powiodła spojrzeniem ku stolikom, odnajdując skrzyneczkę z numerem ich drużyny. Wsunęli kluczyki do dwóch z trzech zamków, więc nie mogli odnaleźć w środku zagadki i uczestniczyć w dalszej części konkurencji. Odnaleźli jednak w środku nagrody pocieszenia w postaci pitnego miodu, kosze ze słodyczami i łańcuszki, których działanie po chwili im wyjaśniono. Trochę żałowała, że nie udało jej się wygrać lustra pokazującego szczęśliwe wspomnienia, choć może obserwowanie tych wszystkich pięknych chwil z Verą i Helen sprawiałoby jej jeszcze większy ból i tęsknotę?
Po zawieszeniu łańcuszka na szyi pogratulowała jednak zwycięzcom i dołączyła do wspólnego zdjęcia, ustawiając się gdzieś na uboczu, zgodnie ze swoją nieśmiałą naturą nie chcąc rzucać się w oczy i wysuwać na pierwszy plan. Nigdy nie lubiła być w centrum uwagi. Później spakowała swoją część nagrody do zaczarowanej torby przewieszonej przez ramię, pożegnała się z Cedrikiem, podziękowała mu za wspólną zabawę i już miała wyjść, kiedy nagle tuż obok usłyszała głos. Znajomy głos, ale nie była to Hannah, Sue ani inna z zauważonych wcześniej zakonniczek, a Jennifer, młoda mugolaczka, którą poznała za sprawą pewnej uzdrowicielki, która w październiku przepadła bez śladu i podobnie jak jej siostra nadal się nie odnalazła. Charlie ufała tamtej kobiecie, więc przyjmowała w swoim domu jej podopieczną, która często wpadała po eliksiry. Udzieliła jej nawet kilku lekcji warzenia podstawowych mikstur. Przynajmniej do czasu zaginięcia uzdrowicielki, bo później już nie widywały się tak często.
- Hej, jasne – zgodziła się, spoglądając na nią z uwagą. Nie wiedziała, co chciała przekazać jej Jen, może po prostu potrzebowała eliksirów? Lub chciała zwyczajnie pogawędzić z dawno nie widzianą znajomą? W minionym miesiącu nie miały okazji się widzieć. – Chodźmy, przejdźmy się i porozmawiajmy na spokojnie – zaproponowała i razem wyszły z namiotu; póki co Charlie nie miała podstaw do niepokoju, więc była pewna, że chodzi o eliksiry lub chęć odnowienia znajomości.
| zt. x 2
Znów zabrał głos prowadzący zabawę, a po jego słowach Charlie powiodła spojrzeniem ku stolikom, odnajdując skrzyneczkę z numerem ich drużyny. Wsunęli kluczyki do dwóch z trzech zamków, więc nie mogli odnaleźć w środku zagadki i uczestniczyć w dalszej części konkurencji. Odnaleźli jednak w środku nagrody pocieszenia w postaci pitnego miodu, kosze ze słodyczami i łańcuszki, których działanie po chwili im wyjaśniono. Trochę żałowała, że nie udało jej się wygrać lustra pokazującego szczęśliwe wspomnienia, choć może obserwowanie tych wszystkich pięknych chwil z Verą i Helen sprawiałoby jej jeszcze większy ból i tęsknotę?
Po zawieszeniu łańcuszka na szyi pogratulowała jednak zwycięzcom i dołączyła do wspólnego zdjęcia, ustawiając się gdzieś na uboczu, zgodnie ze swoją nieśmiałą naturą nie chcąc rzucać się w oczy i wysuwać na pierwszy plan. Nigdy nie lubiła być w centrum uwagi. Później spakowała swoją część nagrody do zaczarowanej torby przewieszonej przez ramię, pożegnała się z Cedrikiem, podziękowała mu za wspólną zabawę i już miała wyjść, kiedy nagle tuż obok usłyszała głos. Znajomy głos, ale nie była to Hannah, Sue ani inna z zauważonych wcześniej zakonniczek, a Jennifer, młoda mugolaczka, którą poznała za sprawą pewnej uzdrowicielki, która w październiku przepadła bez śladu i podobnie jak jej siostra nadal się nie odnalazła. Charlie ufała tamtej kobiecie, więc przyjmowała w swoim domu jej podopieczną, która często wpadała po eliksiry. Udzieliła jej nawet kilku lekcji warzenia podstawowych mikstur. Przynajmniej do czasu zaginięcia uzdrowicielki, bo później już nie widywały się tak często.
- Hej, jasne – zgodziła się, spoglądając na nią z uwagą. Nie wiedziała, co chciała przekazać jej Jen, może po prostu potrzebowała eliksirów? Lub chciała zwyczajnie pogawędzić z dawno nie widzianą znajomą? W minionym miesiącu nie miały okazji się widzieć. – Chodźmy, przejdźmy się i porozmawiajmy na spokojnie – zaproponowała i razem wyszły z namiotu; póki co Charlie nie miała podstaw do niepokoju, więc była pewna, że chodzi o eliksiry lub chęć odnowienia znajomości.
| zt. x 2
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Trakt kolejowy
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka